Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2011

wiosna w ogrodzie

Santa Ana, konie i tulipany

W międzyczasie, pomiędzy jazdami i grzebaniem się w ogródkowych grządkach, robię na drutach letni sweterek Santa Ana. Wełny mam tylko 200 gram, a nigdy nie robiłam z tak cienkiej na grubych drutach, więc nie miałam pojęcia na jak długi mogę sobie pozwolić. Robię od góry, więc przy karczku wydawało mi się, że będzie to raczej krótki sweter i martwiło mnie to trochę, bo ten na filmie jest długi i ma długie rękawy, bardzo długie. Postanowiłam zatem, że jak wyrobię jeden kłębek (50gram), a będę już po zamknięciu podkroju pach, to najpierw zrobię rękawy, na które idzie trochę mniej włóczki niż na przód czy tył, a potem z pozostałej wełny zrobię tak długi sweter jak się da. I tak robię, ale coś mi się zdaje, ze niepotrzebnie się martwiłam - włóczki starczy na taki sweter jaki gra w filmie. Na zdjęciu w całości - niestety ściągnięty na dole, bo drut na którym robię jest krótszy niż całość swetra - widać za to kawałek zrobionego rękawa. Zmniejszyłam go powoli o 24 oczka, by nie szedł w d

w pocie czoła - czyszczenie i nauka galopu

Do stajni przyjechałam przed czasem. Konie biegały jeszcze po padoku i ostatnia rzecz jaką miały w głowie to było siodłanie i noszenie ludzi. Zostały przyprowadzone i przywiązane do koniowiązu. Kama po drodze uparła się poskubać trochę trawy i za nic w świecie nie chciała się ruszyć znad kępki, póki całej nie zerwała. Zadowolona z siebie, przeżuwając zielone, stanęła wreszcie spokojnie czekając na czyszczenie i siodłanie. W pewnej chwili Graal też postanowił zerwać sobie trochę trawy. Jako, że już był przywiązany, przełożył linę dookoła kołka i szarpnął łbem - lina trzasnęła jak nitka, a koń przeszedł kilka kroków i spokojnie zabrał się za skubanie. Szybko przyniesiono nową linę i trawiasta rozpusta skończyła się. Kama była bardzo zakurzona. Lubi się tarzać, a potem cała jest w plamach z zaschniętej ziemi i w kurzu. Wyczyściłam ją, a kiedy już prawie skończyłam Graal prychnął resztką zjedzonej trawy (i ziemi) i pokrył jej białą szyję masą ciemnych kropek. Musiałam poczekać chwilę aż

Spot, Spotek, Spotunio,Spotik, Mały, Mordeczka, Mruczajek

Rok mija od dnia, kiedy Spotek poszedł na nocną przechadzkę i nie wrócił do domu. Wiele codziennych rzeczy przypomina mi go, miseczka z której jadł jak był kociakiem, poduszka, na której lubił spać. Jak do nas przyszedł miał 7 tygodni i uwielbiał spać, miał cętki na pleckach i brzuszku i to dzięki nim dostał imię Spot, uwielbiał spać na ludziach, wąchać bez w wazonie, być polującym tygrysem   i królem kanapy, ale przede wszystkim uwielbiał wygodne miejsca i, pochlebiamy sobie, nas... Smutno nam bez Spotka.

robótkowe plany i bambusowe bluzki

Widzieliście film "The Holiday"? Obejrzałam go sobie po raz kolejny i zapragnęłam swetra, sweterka, jaki ma na sobie Iris w scenie z Milesem. Lekki, zwiewny sweterek na lato, na ciepłe dni z wiatrem. Wygląda tak: a w całości tak: W związku z tym sprułam plecy bluzki Błękitnej Mgiełki , którą robiłam w zeszłym roku z urugwajskiej merino Haiku i postanowiłam stworzyć z niej coś na podobieństwo sweterka Iris. Będzie nazywał się Santa Ana . W czasie ostatniego miesiąca przerobiłam 12 małych motków włóczki Cotton Bamboo Batik na dwie letnie bluzki. Jedna dla mnie, druga dla kuzynki. Obie robione od góry na drutach 3.5. włóczka bardzo fajna w wyrobie, chłodna i ładnie się układa. W robieniu mniej fajna, bo ma słaby skręt i trzeba uważać, by nie rozwarstwić nitki. bluzka nr 1, dla mnie bluzka nr 2, dla kuzynki detal rękawa bluzki nr 2 Tym razem nie przekręcałam oczek dobierając je przy reglanie, bo chciałam uzyskać rząd ozdobnego ażurku biegnącego po sk

kowal-podkuwacz i pierwszy galop

Kiedy dziś rano przyjechałam do stajni był już w niej kowal-podkuwacz. Okazało się, że trafiłam na dzień okresowej pielęgnacji kopyt. Pierwszy był Szasza - dwudziestoletni wałach, który w życiu nie jeden raz miał czyszczone kopyta, toteż przysypiał spokojnie w czasie, kiedy kowal-podkuwacz pracował przy jego nogach. Najpierw z kopyta ściąga się stare podkowy - Szasza jest okuty na przednich nogach. Pod podkowami były gumowe podkładki wielkości podkowy. Potem kopyto było odpowiednio ścinane ostrymi "kozikami" i cęgami, następnie wygładzane pilnikiem. Kowal przednie nogi konia trzyma przy czyszczeniu pomiędzy swoimi nogami (ubrany jest w taki fajny, dwunogawkowy, skórzany fartuch), a tylne nogi opiera na specjalnym stojaku, który na górze ma miękkie miejsce na oparcie kopyta, a na bokach magnesy, do których przylegają poszczególne narzędzia. Czyszczenie kopyt u Szaszy trwało niecałe 15 minut. Na koniec dostała nowe  podkowy i tak "ubrany" został odprowadzony do boks

w ogrodzie przyglądam się...

Kolejny ciepły dzień wykorzystany na prace w ogrodzie. Już prawie skończyłam wiosenne porządki, w coraz większym stopniu mogę czerpać przyjemność z samego przebywania w nim. Przysiadam na kawałku wykładziny, który służy mi za podkładkę pod kolana przy pieleniu i przyglądam się: miniaturowym żonkilom... ... fiołkom wonnym... ... hiacyntom... ... żonkilom i śnieżnikom... ... i Bzibzieńce na słońcu.

poidełko dla ptaków

Z porannej wizyty na Giełdzie Kwiatowej przywiozłam zawrót głowy spowodowany ilością kwiatów, głęboki wstrząs spowodowany natłokiem kiczu (zwłaszcza związanego z nadchodzącą Wielkanocą), pęk żółtych tulipanów, z których każdy ozdobiony jest smużką czerwieni biegnącą przez środek płatka i żeliwne poidełko dla ptaków. Jako, że moja wielka szklana misa stłukła się zimą, ptaki dostały wodę w zastępczej misce "dla psa", takiej białej, emaliowanej z czarnym brzegiem. Dzielnie korzystały z niej przysiadając na moczącym się w niej kamieniu. Niemniej jednak emaliowana biała miska kłóciła mi się z wyobrażeniem balkonowych klimatów toteż pojechałam na giełdę poszukać czegoś innego. Jestem bardzo zadowolona  z zakupu, mam nadzieję, że ptaki też będą. Pierwszy poidełko znalazł Haker i natychmiast wypróbował. Jest super, a żeliwny ptaszek dodaje smaczku zarówno wodzie jak i samej czynności picia.

pocztówka dla Kotów

Moje koty dostały prześliczną skrapbookową karteczkę od Miriel z blogu Ame to umi Zachwyciły się nią tak bardzo, że poprosiły o umieszczenie jej na blogu, by więcej osób mogło popodziwiać pracę Miriel. To już druga pocztówka , którą dostały moje Koty - od dziś obie można będzie oglądać w bocznym menu, w zakładce Skrapbuszki dla Kotów

mieszkańcy stajni

W stajni, gdzie jeżdżę konno jest wiele zwierząt. W kawiarence przy biurze, gdzie można posiedzieć, ugrzać się, poczekać na swoją jazdę lub na koniec jazdy dziecka, rezyduje rudy kocur. Najczęściej śpi. W fotelu lub na poduszce na ławie. Wielki i mocno rudy w ciemniejsze pręgi doskonale komponuje się wyplatanym fotelem, który okupuje. Za stajnią znajduję śpiącą parę - czarnego Labradora i czarnobiałego kociaka. Śpią na słoneczku, kociak przezornie ułożony na grubej folii, która doskonale izoluje go od wilgotnej ziemi. Pies zadowala się ciepłą słomą. W swoim boksie stoi Kamelia, w skrócie Kama, na której jeżdżę od kilku dni. Jest po długiej jeździe w terenie, mokra jeszcze, przekąsza siano w oczekiwaniu na obiad. Jeszcze pokażę Wam maneż, na którym ćwiczę się w sztuce jazdy konnej ;) Jak się okolica zazieleni to będzie tam bardzo ładnie - już teraz przysadziste wierzby nadają całości charakter typowo polskiego krajobrazu. Leżące na maneżu opony i drągi służą do ćwiczeń

jazda numer trzy

Kolejna, już trzecia, jazda za mną. Tym razem Kama - śliczna srokato-gniada klacz - wróciła z jazdy w teren, więc była zdecydowanie rozruszana i bardziej chętna do biegania niż ostatnio. W związku z terenem nie musiałam jej też siodłać jak ostatnio, kiedy stała w boksie przed jazdą. Jak wspomniałam, ma srokato-gniadą maść, co znaczy tyle, że jest biała w brązowe łaty. Wygląda jak indiański, westernowy mustang, tylko ja się jej nie trzymam jak Indianin ;) Sama jazda sprawia mi coraz więcej przyjemności, coraz rzadziej słyszę uwagi p.Marty, a momenty zapamiętania się są coraz dłuższe. Mimo że jeździłam konno całkiem dobrze i radziłam sobie i z galopem i przeszkodami, to dopiero teraz uczę się jazdy konnej tak, jak należy. Bo właściwie jestem samoukiem, mój zapał i pasja były tak wielkie, że nauczyłam się jeździć bez instruktora - wystarczył mi koń pod tyłkiem ;) Ma to swoje minusy - nabrałam pewnych nawyków, których teraz muszę się pozbyć, bo nie są zgodne ze sztuką jeździecką, a wiad

szary dzień

Pokręcone sny z czarno białym tłem. Budzę się poirytowana jak kot na deszczu, łapię strzępy snu i próbuję poukładać, ale rozwiewają się jak smużki dymu. Szybki rajd po obwodnicy, 160 km/h przez 20 sekund - tu nie da się długo szybko jeździć - jedynie wzmaga irytację skupiając ją na zawalidrodze turlającym się sześćdziesiątką. Niskie chmury ciągną ciemne brzuchy nad dachami, zaczepiają o slupy energetyczne i topole włoskie. Jadowicie żółty neon McDrive'a rozbija szarość rozsiewając woń frytek i przesmażonego oleju. W mokrej jezdni odbijają się światła samochodów, a szare bloki powoli rozbłyskują jasnymi kwadratami ułożonymi z geometrycznym porządkiem. Autobus zatrzymał się na przystanku , z wnętrza wysypał się tłumek rozpryskujący się w rozmaitych kierunkach. Każdy spieszy do domu, jeszcze tylko zahaczy o sklep spożywczy, kupi coś na kolację i śniadanie, a potem z oczami wbitymi w mokry chodnik, do domu. Siedzę  na korytarzu i gapię się w okno. Czekam na koniec zajęć i powrót do

modem wi-fi i napinanie papieru

Lało od rana.  Jeszcze o 6.30 miałam nadzieję, że będę mogła dalej pracować w ogrodzie, ale już o 7.00 została zmyta siąpiącym deszczem. Z racji niemożności grzebania się w ziemi zabrałam się za porządek u Młodego - odgruzowywanie jego pokoju właściwie mało co się różni od prac polowych - bo miał przyjść Pan Komputer i zainstalować modem wi-fi. Jak człowiek ma tam pracować to dobrze by było, żeby nie padł z wrażenia i zgrozy na progu, a niestety podejście do neta jest akurat w pokoju Młodego. Godzinę i kawę później zabrałam się za napinanie papieru na kartonach, bo już mi wszystkie "wyszły" na akwarelki. Jako podkładów używam kawałków grubego kartonu zrobionego z podwójnej tektury falistej - całość jest na tyle sztywna, że wysychający papier nie jest w stanie jej powyginać. Mam cztery takie plansze i dodatkowo znalazłam w domu kawałek twardej płyty pilśniowej, która tez świetnie się nadała na podkład. Arkusze papieru moczę w zimnej wodzie przez dwie, trzy minuty (zależy d

a na drugi dzień...

Od razu mówię - nie jest źle. Ku własnemu zdziwieniu wstałam normalnie, nogi nie bolą, nie bolą ramiona ani plecy. Jedyna co boli to wyklepane o siodło siedzenie ;) W związku z tym jakoś się mnie dziś rozsiadam, co ogólnie wyjdzie mi na zdrowie ;) Następną jazdę mam umówioną na piątek i myślę, że do tej pory będę jak nowonarodzona.  A jeśli będę się czuła bosko już w połowie tygodnia, to może pojadę dodatkowo w środę - zobaczę. Dziś nareszcie jest zapowiadane słońce i piękna wiosenna pogoda. Wczoraj szalałam w ogrodzie przycinając krzaki aż dorobiłam się pęcherza na kciuku od sekatora i dziś muszę przystopować.  Jak ja wytrzymam, skoro cały ogród krzyczy: "Chodź tu! Zobacz, jaka masa roboty czeka! Szybko! Szybko! Sprzątaj, przycinaj, zagrabiaj, bo już rośniemy i nam ciasno!" ;) Do karmnika wciąż przychodzą ptaki, dziś pomiędzy dzwońcami, wróblami i czyżykami zawitała samiczka gila i para grubodziobów. A wczoraj na balkonie pan Synogarlica uskuteczniał zaloty do pani

Ja chcę jeszcze raz!

Pierwsza jazda za mną! Żyję, jestem w jednym kawałku i z każda minutą jestem tego bardziej świadoma. Pierwsze dają o sobie znać nogi - uda, a zaraz po nich łydki. Aha, i siedzenie boli od "wyklepywania" na siodle. Ale było warto. Było fantastycznie! "Ja chcę jeszcze raz!!!" Instruktorka mówiła: "Usiąść w siodło! Ręka niżej! Łokcie do ciała! Proste plecy! Ściągnąć łopatki! Palce do konia! Pięty w dół! Łydka za popręg! Zebrać wodze! Wyprostować się! Łopatki  ściągnąć! I łydką go, łydką!" A ja w panice zastanawiałam się, gdzie jest popręg, bo go namacać nogą nie umiałam, a zaglądać pod konia w czasie kłusa trudno ;)  Ale jeździłam calusieńką godzinę, stępem, kłusem anglezowanym i wysiadywanym, ze strzemionami i bez strzemion i stojąc w strzemionach też. Przejeżdżałam w kłusie przez drągi i zmieniałam kierunek jazdy półwoltami.  Ha, ha, będę jeździć :D Pewnie jutro nie będę się mogła podnieść, a o chodzeniu po schodach już dziś boję się myśleć, ale będę

końskie plany

 Na początek zaznaczam, że to nie jest żaden primaaprilisowy wpis. Słowo. Jakiś czas temu, zima,  postanowiłam znaleźć sobie taką formę ruchu, która by mi pasowała. Do tego, musi pasować Młodemu, bo jemu też przyda się więcej sportu niż bieganie po ekranie za pomocą myszy ;) Wymyśliłam jazdę konną. Młody jeździł dziecięciem będąc, nie mam pojęcia ile mu z tego zostało. Co prawda, jest to jak jazda na rowerze - człowiek uczy się raz na całe życie, bo ciało potem pamięta - ale jak się urosło prawie drugie tyle ile się miało, to nie wiadomo jak to będzie. Tak na marginesie, to wczoraj w szkole robili bilans i nareszcie fachowo zmierzyli mi dziecko. Młody mierzy 191,5 cm i jest z tego szalenie zadowolony. Ja też, tylko żeby jeszcze nasz przemysł odzieżowy przyjął do wiadomości, że nowe pokolenie jest wysokie, to byłoby ekstra. Zwłaszcza, że Młody to szczuplak i nie może iść w XLki, bo strasznie na nim wiszą. Wracając do koni - jeździłam konno kiedyś, kiedyś, strasznie dawno temu, ale