Wczoraj moja Bibi zasłabła. Najnormalniej w świecie, jak człowiek, zemdlała sobie. Wróciła z przechadzki na dworze, trochę zmarzła, wniosłam ją po schodach, bo pomyślałam, że ją mogą boleć stawy od zimna. Położyła się w kuchni na podłodze jak zwykle, ale po chwili wydał mi się podejrzana "płaska". Podnoszę ją, a kot miękki jak szmatka, jak po narkozie u weta. Usiadłam z nią na kanapie, oczy miała szeroko otwarte, źrenice ogromne i ledwo oddychała. Zaczęłam ją głaskać jedną ręką druga podtrzymując łepek i czekałam. Poruszała się, więc nie była całkiem nieprzytomna, ale wyglądała jak po dużej dawce Głupiego Jasia. Nie miałam pojęcia jak jej pomóc. Na szczęście po pięciu minutach oczy przymknęły się, ciało odzyskało sprężystość i Kocica pozbierała się. Poszła do kuchni, namawiana na napicie się wody popatrzyła na mnie z politowaniem i zażądała śmietany. Potem nasyczała na Chudego i poszła spać. Nie wiem co jej było, grunt, że czuje się dobrze i po tym omdleniu nie ma żadnyc...