Kos śpiewa w mlecznej mgle.
Dźwięki brzmią krótko, potem zapadają w wilgotną miękkość powietrza i giną w mokrej trawie.
Zapada cisza, którą zakłócają tylko spadające z drzew krople wody.
Butwiejące liście czekają na zgrabienie, tylko Antonówka, wciąż w brązowej szacie, próbuje prześcignąć dęby i nie zrzuca liści.
Sójka przeskakuje między gałązkami płosząc sikory i dzwońce. Jej różowo-niebieskie pióra lśnią jasną plamą na tle wszechobecnej szarości.
Listopad w ogrodzie.
O wiewiórko leśna, ładne masz widoki ze swojej dziupli...sójki, kosy, jabłonie...nawet we mgle cudnie!
OdpowiedzUsuńNie lubię listopada... Właśnie za tę mglistość. Bo mgła, gdy jest zielono, widno i w miarę ciepło, to zupełnie inna mgła. Ale w listopadzie, gdy już wczesnym popołudniem robi się zimno, chłód i wilgoć przenikają na wskroś, gdy ma się wrażenie, że idzie jeszcze większe zimno i jeszcze większa ciemność, to świadomość, że jest dopiero 17.00 i że teoretycznie mamy jeszcze "dzień", w ogóle do mnie nie dociera, bo całą swoją świadomością i podświadomością czuję, że jest noc - zimna i wilgotna. Czekam na przesilenie zimowe, gdy Słońce znów zacznie się odradzać, gdy światło zwycięży ciemność...
OdpowiedzUsuńDobrze tę porę opisał Tolkien: Quellë - zamieranie (przedzimie)...listopad to zamieranie świata przyrody. Nawet ptaki wyglądają smutno i smętnie wśród wszechogarniającej szarości...ale one akurat dodają światu życia... Fajnie, ze tyle ich koło Twojego okna się kręci :)
OdpowiedzUsuń