Mój kochany D80 właśnie wrócił z naprawy.
Miał uszkodzony napęd przysłony, co skutkowało całkowita odmową robienia zdjęć i wdzięcznym "ERR" pojawiającym się na wyświetlaczu. No, ale jest już naprawiony, "prawie jak nowy" ;)
Skoro wrócił to założyłam mu swoje (i jego) ulubione szkiełko, 18-200, i poleciałam do ogródka. Słońce świeci, wietrzyk leciutki jabłka spadają z drzew. Właśnie, jabłka...
W tym roku jest ich, delikatnie mówiąc, sporo.
Leżą w trawie...
wiszą na gałęziach...
i jeszcze gromadniej na nich wiszą...
właściwie, to oblepiają drzewa w całości...
Grafsztynek - te jabłuszka w czerwone kreseczki - już kończy owocowanie, ale Antonówka - te zielone co oblepiają gałęzie - dopiero dojrzewa. Nie przeszkadza to im sypać owocami na trawę, rabaty, stół i krzesła.
Prawie codziennie chodzę i zbieram spady sortując je na: dobre, obite ponad granice rozsądku, rozdziobane przez kosy (rozdziobują miąższ by dostać się do pestek, a resztę zostawiają), nadjedzone przez ślimaki i mrówki, które o dziwo znajdują je często szybciej niż ja. Tak w ogóle to przy dojrzałym jabłku ślimaki pojawiają się z szybkością światła, zwłaszcza jak uderzy się o coś spadając.
Więc jak już pozbieram te dobre spady to staram się je "zagospodarować". Rozdaję znajomym i rodzinie, a pozostałe wsadzam do słoików.
W tym roku wpadłam na pomysł porobienia różnych dżemów na bazie jabłek.
Grafszynek jest słodkim owocem, który pięknie rozpada się przy obróbce cieplnej, więc stanowi świetną podstawę do różnych szaleństw. W wyniku tego mam - jak na razie - dżem jabłkowy z malinami, jabłkowy z aronią i jabłkowy z borówką amerykańską. Zrobiłam też dwa czatneje: jabłkowy i jabłkowy z mango.
Jabłkowy czatnej robiłam bazując na przepisie Nigelli Lawson (zmniejszyłam tylko ilość chilli, bo AŻ tak ostrych potraw nie jestem w stanie jeść), a jabłkowy z mango to całkowity freestyle ;)
Nie muszę chyba mówić, że oba wyszły świetne i resztki, które zostały po pakowaniu do słoiczków, zostały zjedzone szybko, sprawnie i ze smakiem.
Dżemy robię "na oko" nie trzymając się niewolniczo proporcji, cukier dodając w dwóch partiach i próbując w międzyczasie, bo czasem już nie potrzeba więcej. W związku z tym trudno podać mi jakiś konkretny przepis, zresztą nie są to żadne skomplikowane rzeczy, to tylko jabłka, cukier i np. maliny. Zwykle, na 1-1,5kg obranych jabłek daję 0,5 kg owoców jagodowych.
Maliny i borówki amerykańskie mają dominujący smak i to one wiodą prym w dżemie. Aronia jest... dziwna. Znaczy dla mnie. Na początku gotowania byłam zachwycona kolorem, ale zdenerwowana smakiem całości. Ten owoc jest dla mnie ziemisty, smakuje mi dokładnie jak ziemia. No i dżem też długo był ziemisty, aż wpadłam na pomysł i dodałam do niego mielonych goździków, i cała ziemistość zniknęła. Ufff... ;)
Dodatkowym urokiem takich mieszanych dżemów jabłkowych jest śliczny kolor przetworów. Mam zamiar zrobić jeszcze jabłkowy ze śliwkami, tyko żeby były w cząstkach.
Dziś w kuchni stoi kolejna torba pełna jabłek i kilo malin - będzie, dla odmiany, dżem malinowo-jabłkowy ;)
ps. przyznajcie, że zdjęcia mój Nikon robi cudne, nie? ;)
Miał uszkodzony napęd przysłony, co skutkowało całkowita odmową robienia zdjęć i wdzięcznym "ERR" pojawiającym się na wyświetlaczu. No, ale jest już naprawiony, "prawie jak nowy" ;)
Skoro wrócił to założyłam mu swoje (i jego) ulubione szkiełko, 18-200, i poleciałam do ogródka. Słońce świeci, wietrzyk leciutki jabłka spadają z drzew. Właśnie, jabłka...
W tym roku jest ich, delikatnie mówiąc, sporo.
Leżą w trawie...
wiszą na gałęziach...
i jeszcze gromadniej na nich wiszą...
właściwie, to oblepiają drzewa w całości...
Grafsztynek - te jabłuszka w czerwone kreseczki - już kończy owocowanie, ale Antonówka - te zielone co oblepiają gałęzie - dopiero dojrzewa. Nie przeszkadza to im sypać owocami na trawę, rabaty, stół i krzesła.
Prawie codziennie chodzę i zbieram spady sortując je na: dobre, obite ponad granice rozsądku, rozdziobane przez kosy (rozdziobują miąższ by dostać się do pestek, a resztę zostawiają), nadjedzone przez ślimaki i mrówki, które o dziwo znajdują je często szybciej niż ja. Tak w ogóle to przy dojrzałym jabłku ślimaki pojawiają się z szybkością światła, zwłaszcza jak uderzy się o coś spadając.
Więc jak już pozbieram te dobre spady to staram się je "zagospodarować". Rozdaję znajomym i rodzinie, a pozostałe wsadzam do słoików.
W tym roku wpadłam na pomysł porobienia różnych dżemów na bazie jabłek.
Grafszynek jest słodkim owocem, który pięknie rozpada się przy obróbce cieplnej, więc stanowi świetną podstawę do różnych szaleństw. W wyniku tego mam - jak na razie - dżem jabłkowy z malinami, jabłkowy z aronią i jabłkowy z borówką amerykańską. Zrobiłam też dwa czatneje: jabłkowy i jabłkowy z mango.
Jabłkowy czatnej robiłam bazując na przepisie Nigelli Lawson (zmniejszyłam tylko ilość chilli, bo AŻ tak ostrych potraw nie jestem w stanie jeść), a jabłkowy z mango to całkowity freestyle ;)
Nie muszę chyba mówić, że oba wyszły świetne i resztki, które zostały po pakowaniu do słoiczków, zostały zjedzone szybko, sprawnie i ze smakiem.
Dżemy robię "na oko" nie trzymając się niewolniczo proporcji, cukier dodając w dwóch partiach i próbując w międzyczasie, bo czasem już nie potrzeba więcej. W związku z tym trudno podać mi jakiś konkretny przepis, zresztą nie są to żadne skomplikowane rzeczy, to tylko jabłka, cukier i np. maliny. Zwykle, na 1-1,5kg obranych jabłek daję 0,5 kg owoców jagodowych.
Maliny i borówki amerykańskie mają dominujący smak i to one wiodą prym w dżemie. Aronia jest... dziwna. Znaczy dla mnie. Na początku gotowania byłam zachwycona kolorem, ale zdenerwowana smakiem całości. Ten owoc jest dla mnie ziemisty, smakuje mi dokładnie jak ziemia. No i dżem też długo był ziemisty, aż wpadłam na pomysł i dodałam do niego mielonych goździków, i cała ziemistość zniknęła. Ufff... ;)
Dodatkowym urokiem takich mieszanych dżemów jabłkowych jest śliczny kolor przetworów. Mam zamiar zrobić jeszcze jabłkowy ze śliwkami, tyko żeby były w cząstkach.
Dziś w kuchni stoi kolejna torba pełna jabłek i kilo malin - będzie, dla odmiany, dżem malinowo-jabłkowy ;)
ps. przyznajcie, że zdjęcia mój Nikon robi cudne, nie? ;)
O smakowitościach piszesz! Ja moje zbiory muszę dopiero przerobić. Jabłka zdziczałe, więc będzie mnóstwo wkładu do szarlotki. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWkłady do szarlotki jeszcze przedemną - antonówka dojrzewa, a z niej najlepsze szarlotki wychodzą.
Usuńpozdrawiam :)
Piekne jablka, a ja juz nie pamietam nawet kiedy jadlam takie prosto z drzewa ...
OdpowiedzUsuń:) moja "z drzewa" by Cię chyba nie zachwyciły - nie pryskam ich niczym więc trafiają się w nich dzicy lokatorzy, a i skórka nie zawsze śliczna jak na tych sklepowych. Ale smak za to świetny, to trzeba przyznać :)
Usuńpozdrawiam :)
jabłkowo-dyniowy też jest pyszny :-)
OdpowiedzUsuńO! Takiego nie robiłam jeszcze, spróbuję.
UsuńDzięki za pomysł, pozdrawiam :)
szarlotkę na kruchym cieście, o tak, proszę :) zbita przez smutek ,na kwaśne jabłko:( , pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńEhh... te smutki, na nie faktycznie najlepszych lekarstwem jest coś słodkiego, tylko co potem zrobić z puszystymi bioderkami? ;)
Usuńpozdrawiam :)
reakcja łańcuszkowa :( :D
UsuńJaka piękna sesja i teraz to naprawdę jesień bo u Ciebie ją zobaczyłam nie tylko u siebie.Zapraszam na mój blog i pozdrawiam.Alicja
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa i za odwiedziny :)
UsuńPonoć to nie aparat robi zdjęcia, lecz fotograf :-)
OdpowiedzUsuńHmm... a mnie mówili, że fotograf to tylko migawkę naciska ;)
UsuńPoważnie, to myślę, że powinni stanowić zgrany duet - wtedy jest najlepiej.
pozdrawiam :)