Nie ma to jak człowiek obudzi się rano zadowolony z życia jak norka i zobaczy w lustrze czerwono-białe oko. Własne. Po dokładnym przyjrzeniu się nie dało się wmówić, że jest zaczerwienione od spania.
Przepłukałam solą fizjologiczną i poszłam robić śniadanie w nadziei, że czerwone wchłonie się lub zniknie w jakiś czarodziejski sposób.
Guzik, nie zniknęło! Po śniadaniu było tak samo. Westchnęłam i zajrzałam do netu, no i się dowiedziałam, że takie cudo powinien obejrzeć lekarz. nie zwykły tylko lekarz okulista! Ha!
Oczywiście, nie mogło wredne oko zczerwienić się w tygodniu, nie! Ono musiało w świąteczną niedzielę, przed nieczynnym poniedziałkiem, bo tak jest zdecydowanie weselej. Mam super rozrywkowe oko, nie ma co.
No to ubrałam się i pojechałam na miasto szukać lekarza okulisty. Najpierw do NOCHu (cudny skrót!) i tam się dowiedziałam, że mam do wyboru albo czekanie na izbie przyjęć szpitala aż dyżurny lekarz z ocznego mnie obejrzy, albo wizytę w Poradni Okulistycznej w drugiej dzielnicy. Wybrałam drugą dzielnicę i kiedy, po dłuższym błądzeniu po całkowicie pustym budynku przychodni, trafiłam wreszcie do odpowiedniego gabinetu to uszczęśliwiłam swoją obecnością dwie panie: panią doktór i panią pielęgniarkę, które siedziały na dyżurze już dwie godziny i nudziły się strasznie, bo nikt się jeszcze nie pojawił. Jakieś wyjątkowo zdrowe ludzie mieszkają w mym mieście ;) W każdym razie byłam pierwsza pacjentką i trzecią uszczęśliwioną kobietą, bo nastawiałam się na godziny siedzenia na krzesełku w poczekalni.
Wśród miłej rozmowy zostałam fachowo przebadana, a oko obejrzane profesjonalnie i dodatkowo przedmuchane aparaturą do badania ciśnienia oka. Diagnoza: wylew podspojówkowy i (jakby mało było krwiaka na oku) zapalenie spojówek. Czerwone się wchłonie za 10 dni, a w międzyczasie będę straszyć ludzi na ulicach i w sklepach. Mogłabym założyć ciemne okulary, ale mało co w nich widzę, więc raczej nic z tego.
Wyszłam z receptą na dwa rodzaje kropel i spędziłam następną godzinę kręcąc się po mieście w ich poszukiwaniu, bo były tylko w jednej z tych całodobowych i to nie była ta, od której zaczęłam poszukiwania.
Uzbrojona w krople wróciłam do domu i nareszcie mogłam napić się kawy. Dochodziła 11.00.
A w lesie było dziś złotawo i mgliście, i mokrawo, i pachniało grzybami i mokrymi liśćmi.
Przepłukałam solą fizjologiczną i poszłam robić śniadanie w nadziei, że czerwone wchłonie się lub zniknie w jakiś czarodziejski sposób.
Guzik, nie zniknęło! Po śniadaniu było tak samo. Westchnęłam i zajrzałam do netu, no i się dowiedziałam, że takie cudo powinien obejrzeć lekarz. nie zwykły tylko lekarz okulista! Ha!
Oczywiście, nie mogło wredne oko zczerwienić się w tygodniu, nie! Ono musiało w świąteczną niedzielę, przed nieczynnym poniedziałkiem, bo tak jest zdecydowanie weselej. Mam super rozrywkowe oko, nie ma co.
No to ubrałam się i pojechałam na miasto szukać lekarza okulisty. Najpierw do NOCHu (cudny skrót!) i tam się dowiedziałam, że mam do wyboru albo czekanie na izbie przyjęć szpitala aż dyżurny lekarz z ocznego mnie obejrzy, albo wizytę w Poradni Okulistycznej w drugiej dzielnicy. Wybrałam drugą dzielnicę i kiedy, po dłuższym błądzeniu po całkowicie pustym budynku przychodni, trafiłam wreszcie do odpowiedniego gabinetu to uszczęśliwiłam swoją obecnością dwie panie: panią doktór i panią pielęgniarkę, które siedziały na dyżurze już dwie godziny i nudziły się strasznie, bo nikt się jeszcze nie pojawił. Jakieś wyjątkowo zdrowe ludzie mieszkają w mym mieście ;) W każdym razie byłam pierwsza pacjentką i trzecią uszczęśliwioną kobietą, bo nastawiałam się na godziny siedzenia na krzesełku w poczekalni.
Wśród miłej rozmowy zostałam fachowo przebadana, a oko obejrzane profesjonalnie i dodatkowo przedmuchane aparaturą do badania ciśnienia oka. Diagnoza: wylew podspojówkowy i (jakby mało było krwiaka na oku) zapalenie spojówek. Czerwone się wchłonie za 10 dni, a w międzyczasie będę straszyć ludzi na ulicach i w sklepach. Mogłabym założyć ciemne okulary, ale mało co w nich widzę, więc raczej nic z tego.
Wyszłam z receptą na dwa rodzaje kropel i spędziłam następną godzinę kręcąc się po mieście w ich poszukiwaniu, bo były tylko w jednej z tych całodobowych i to nie była ta, od której zaczęłam poszukiwania.
Uzbrojona w krople wróciłam do domu i nareszcie mogłam napić się kawy. Dochodziła 11.00.
A w lesie było dziś złotawo i mgliście, i mokrawo, i pachniało grzybami i mokrymi liśćmi.
Twoje opowiadanie brzmi jak kryminal,pozdrawiam
OdpowiedzUsuń:)))A może się przerzucę na pisanie powieści sensacyjnych, a przynajmniej opowiadań? ;) ;) Dopiero by było ;D
UsuńPozdrawiam serdecznie :)
Taki las uwielbiam:))) Życzę powrotu do zdrowia choć szkoda, że czerwone oko nie zrobiło się przed halolween:) Nie musiałabyś się przebierać:) Oczywiście żartuję:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuń:D dziękuję i pozdrawiam :)
Usuń