Zawsze miałam sentyment do staroci.
Do rzeczy zwykłych, użytkowych,
które z upływem czasu nabierają patyny i wdzięku. Lubię rzeczy industrialne, duże, bardzo duże i
stare szyldy oraz tablice.
Pamiętam jak kilka lat temu byliśmy na grzybach tuż przy
byłych terenach wojskowych. Krążąc wokół bagienka natknęłam się na podrdzewiałą
białą tablicę z czerwonym napisem „TEREN WOJSKOWY. WSTĘP WZBRONIONY”. Wyciągnęłam
ją z chaszczy, pozachwycałam się i … niestety, zostawiłam tam gdzie znalazłam. Do
dziś żałuję, bo ładna była z tą szczególną czcionką, przerdzewieniami i kremową
bielą tła.
Ostatnio przypomniała mi się i poddała pomysł na poszukanie
starych tablic i szyldów w mieście. Oczywiście nie po to by je zabierać do
domu, ale żeby popodziwiać na miejscu i cyknąć fotkę. W końcu mieszkam w mieście
i nie samymi kwiatkami człowiek żyje ;)
Kilka dni temu nadarzyła się okazja do dłuższego spaceru po
Wrzeszczu. Miałam kilka typów do obfotografowania, które zauważyłam z samochodu
w czasie wielokrotnych wypraw do tej dzielnicy, ale liczyłam też na fajne znaleziska
w czasie spaceru po uliczkach, którymi zwykle nie przejeżdżam.
Najpierw, w oknie budynku przeznaczonego do kapitalnego
remontu (lub rozbiórki) natknęłam się na tablicę klubu, którego skrót był dla
mnie tajemnicą.
Po rozszyfrowaniu okazało się, ze to Klub Honorowych Dawców
Krwi przy Zakładowej Radzie PCK. Fajny, nie? Zwłaszcza ta uśmiechnięta kropelka
krwi :)
Następny był sklep z
częściami elektronicznymi i elektrycznymi, który istnieje w tym samych miejscu
od, lekko licząc, 30-40 lat. Na rogu Grunwaldzkiej
i de Gaulle’a, wciąż działający, nie zmienił szyldu odkąd sięgam pamięcią.
Uroczy, prawda? Czcionka kojarzona z elektronicznymi
zegarkami i te mini obwody z symbolami oporników dopełniające kompozycji napisu
– cudo.
Dalej jest stary sklep z materiałami dla artystów.
Jak można przeczytać na szyldzie
działa od 1945 roku, kawał czasu.
Pamiętam czasy, kiedy oprócz farb do
malowania obrazów można było w nim kupić również farby do włosów. Farby
tajemnicze, niewiadomego pochodzenia, w formie proszku, zapakowane w niewielkie
kartoniki. Miały przystępne ceny, co dla studentki było niebagatelnym argumentem.
Toteż kiedyś zakupiłam tam farbę, która miała moje brązowe włosy ufarbować na
piękną, kruczą czerń. Nie pytajcie dlaczego – pewnie chwilowe zaćmienie umysłu miałam
albo może to było w czasie sesji, a wiadomo, że nadmiar nauki odbiera rozsadek.
W każdym razie włosy wyszły czarne. A
potem kolor zaczął się zmywać i okazało się, że to nie była krucza czerń, tylko
czerń oberżyny i z każdym myciem bliżej mi do fioletowego bakłażana. Dziś taki
kolor włosów nie stanowił by większego problemu, ale wtedy nie latało się z fioletowym łbem. Całe szczęście
zaczęły się wakacje, wyjechałam do domu i tam włosy zmywały się i odrastały, a
ja je ścięłam na krótko. W październiku wróciłam na studia z włosami krótkimi,
ale już w jakimś tam brązie.
No, ale miały być szyldy, a nie
wspominki.
Kolejny znaleziony również
uznałam za fajny, głównie ze względu na temat, kolor tła i czcionkę.
No i farba
na strzałce ślicznie się łuszczy – znaczy podoba mi się cały :)
Następny miał ładnie spłowiałą
czerwień tła i napis pełen klimatu.
Potem znalazłam tablicę.
Piszę „znalazłam”, bo wisiała
pomiędzy wieloma innymi szyldami i tablicami na elewacji budynku i w pierwszej
chwili wcale jej nie widać, a szkoda.
Przeszłam na drugą stronę torów
we Wrzeszczu i tam znalazłam tablicę reklamową firmy transportowej z bosko złuszczoną farbą.
Szkoda, że doczepiono kawałek z
telefonem, ale świadczy to o tym, że firma dalej działa. Dolny, żółtawy, napis rozszyfrowałam
dopiero w domu, ze zdjęcia – to PRZEPROWADZKI. Uważam, że jest naprawdę super.
Później znalazłam jeszcze taki
szyld:
Pan Michał Pączek z pewnością
miał pełne ręce roboty mając taki szeroki wachlarz usług, ale telefon już
pewnie nieaktualny ;)
Na koniec dwa znaleziska związane
z kultowymi napojami rozpoznawalnymi na całym świecie:
W tym wypadku Pepsi lepsza, chętnie
miałbym w domu taki znak. Powiesiłabym go w kuchni, w taki sam sposób, bo jest
dwustronny, a możliwe też, że jest podświetlany – wprost cudeńko.
Na dziś dość, rozpisałam się. Za
jakiś czas pewnie znów wybiorę się na szyldowe łowy, może do Oliwy, i wtedy
będę dzielić się z Wami znowu swoim upodobaniem do starych tablic i szyldów.
Świetny pomysł na temat fotografii i nie tylko. Wracają wspomnienia. Czekam na dalsze ciekawostki. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCieszy mnie, że Ci się spodobał temat, bo obawiałam się trochę, że tylko mnie ekscytują tego typu starocie. Co do wspomnień to owszem, wracają pełną parą i musiałam się bardzo pilnować by nie brzmieć jak stary kombatant:"A w czterdziestym drugim, to wnusiu..." ;) :D
UsuńPozdrawiam :)
Nie przepadam za starociami ale te szyldy coś w sobie mają:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń:) fajnie, że Tobie też się spodobały - pozdrawiam :)
Usuń