Pogoda doprowadza mnie do szału. Całą zimę było w porządku, w końcu była to ładna, konkretna zima, bez pluchy i ciapy mokrego śniegu. Teraz, kiedy patrzę za okno, coś się ze mną dzieje nie tak. Szarpie mnie coś w środku z niecierpliwości, zupełnie jakby tam zaciskał się jakiś wielki supeł. Bo już bym chciała zobaczyć trawę, nawet tą brudnowymiętą po zimie, chciałabym poszukać pierwszych, jasnozielonych ździebeł, może jakiś listków. A w ogrodzie mimo roztopów, wciąż leży miejscami i pół metra śniegu, a za oknem właśnie znów pada to białe świństwo. Na termometrze 4 poniżej zera, a ja już chcę wiosnę! Tak strasznie ja chcę, że aż mnie boli w żołądku, czuję się jak dziecko, które ogląda cukierki przez szybę zamkniętego sklepu. Wiem, wiem, wystarczy poczekać, już niedługo, ale to "niedługo" to teraz wydaje się jak wieczność. Przestałam czytać cokolwiek poza książkami o ogrodach - właściwie to bardziej je oglądam niż czytam, oglądam zdjęcia roślin, ogrodów, donic, trejaży, ścieżek...