Kolejna, już trzecia, jazda za mną.
Tym razem Kama - śliczna srokato-gniada klacz - wróciła z jazdy w teren, więc była zdecydowanie rozruszana i bardziej chętna do biegania niż ostatnio. W związku z terenem nie musiałam jej też siodłać jak ostatnio, kiedy stała w boksie przed jazdą. Jak wspomniałam, ma srokato-gniadą maść, co znaczy tyle, że jest biała w brązowe łaty. Wygląda jak indiański, westernowy mustang, tylko ja się jej nie trzymam jak Indianin ;)
Sama jazda sprawia mi coraz więcej przyjemności, coraz rzadziej słyszę uwagi p.Marty, a momenty zapamiętania się są coraz dłuższe. Mimo że jeździłam konno całkiem dobrze i radziłam sobie i z galopem i przeszkodami, to dopiero teraz uczę się jazdy konnej tak, jak należy. Bo właściwie jestem samoukiem, mój zapał i pasja były tak wielkie, że nauczyłam się jeździć bez instruktora - wystarczył mi koń pod tyłkiem ;)
Ma to swoje minusy - nabrałam pewnych nawyków, których teraz muszę się pozbyć, bo nie są zgodne ze sztuką jeździecką, a wiadomo, że sto raz lepiej nauczyć się czegoś nieznanego, niż oduczyć się tego co się wie i nauczyć się na nowo.
Po jeździe odprowadzam Kamę do boksu, rozsiodłuję ją i zdejmuję ogłowie. Potem konia trzeba rozetrzeć wiechciem czystej słomy - na grzbiecie, gdzie leżało siodło i wszędzie tam, gdzie się koń spocił. Dopiero po tym można zostawić ją w boksie, a siodło i ogłowie zanieść do siodlarni na miejsce. Po tym jest koniec, można jechać do domu.
Kiedy czekałam na powrót koni spotkał mnie tubylec, z półroczny, czarno-biały kociak, który zażądał miejsca na kolanach i porządnego głaskania przed snem. A, i przygotowania poduszki na dalszą drzemką, kiedy już pójdę na maneż. Kiedy po jeździe wróciłam spał kamiennym snem wtulony w wielkiego rudego kumpla. Na dworze mżawka, więc koty śpią na potęgę.
Zbierałam się ze stajni z niechęcią, jeszcze tylko pogłaskałam Bobka, czarnego labradora, a przy samochodzie zostałam obsierściona i obśliniona przez tłuściutkiego retrivera, który za punkt honoru postawił sobie okazać mi, jak strasznie kocha ludzi. Merdający ogon przewracał pół psa, a drugie pół opierało się z całej siły o moje nogi.
Jutro jadę znowu, tym razem może porobię jakieś zdjęcia, bo jeździ tylko Młody.
Ja w sobotę.
Już się cieszę :)
Tym razem Kama - śliczna srokato-gniada klacz - wróciła z jazdy w teren, więc była zdecydowanie rozruszana i bardziej chętna do biegania niż ostatnio. W związku z terenem nie musiałam jej też siodłać jak ostatnio, kiedy stała w boksie przed jazdą. Jak wspomniałam, ma srokato-gniadą maść, co znaczy tyle, że jest biała w brązowe łaty. Wygląda jak indiański, westernowy mustang, tylko ja się jej nie trzymam jak Indianin ;)
Sama jazda sprawia mi coraz więcej przyjemności, coraz rzadziej słyszę uwagi p.Marty, a momenty zapamiętania się są coraz dłuższe. Mimo że jeździłam konno całkiem dobrze i radziłam sobie i z galopem i przeszkodami, to dopiero teraz uczę się jazdy konnej tak, jak należy. Bo właściwie jestem samoukiem, mój zapał i pasja były tak wielkie, że nauczyłam się jeździć bez instruktora - wystarczył mi koń pod tyłkiem ;)
Ma to swoje minusy - nabrałam pewnych nawyków, których teraz muszę się pozbyć, bo nie są zgodne ze sztuką jeździecką, a wiadomo, że sto raz lepiej nauczyć się czegoś nieznanego, niż oduczyć się tego co się wie i nauczyć się na nowo.
Po jeździe odprowadzam Kamę do boksu, rozsiodłuję ją i zdejmuję ogłowie. Potem konia trzeba rozetrzeć wiechciem czystej słomy - na grzbiecie, gdzie leżało siodło i wszędzie tam, gdzie się koń spocił. Dopiero po tym można zostawić ją w boksie, a siodło i ogłowie zanieść do siodlarni na miejsce. Po tym jest koniec, można jechać do domu.
Kiedy czekałam na powrót koni spotkał mnie tubylec, z półroczny, czarno-biały kociak, który zażądał miejsca na kolanach i porządnego głaskania przed snem. A, i przygotowania poduszki na dalszą drzemką, kiedy już pójdę na maneż. Kiedy po jeździe wróciłam spał kamiennym snem wtulony w wielkiego rudego kumpla. Na dworze mżawka, więc koty śpią na potęgę.
Zbierałam się ze stajni z niechęcią, jeszcze tylko pogłaskałam Bobka, czarnego labradora, a przy samochodzie zostałam obsierściona i obśliniona przez tłuściutkiego retrivera, który za punkt honoru postawił sobie okazać mi, jak strasznie kocha ludzi. Merdający ogon przewracał pół psa, a drugie pół opierało się z całej siły o moje nogi.
Jutro jadę znowu, tym razem może porobię jakieś zdjęcia, bo jeździ tylko Młody.
Ja w sobotę.
Już się cieszę :)
o tak, zdjęcia, zdjęcia koniecznie i pisz , pisz :D lubię twoje relacje :)
OdpowiedzUsuńA w tej stajni też jest zwyczaj, że jak spadasz z konia, stawiasz ciacho? ;)
OdpowiedzUsuńJa też, przypuszczam, że miałabym sporo kłopotów z jazdą, bo wiele zapomniałam. Ale zapach koni, przyjemność jazdy, to wszystko wiele wynagradza i aż miło się uczyć na nowo. Powodzenia Wiewióreczko! :)
Porcelanko - nie wiem, jakie tu panują zwyczaje odnośnie spadania, ale jakoś nie zamierzam tego sprawdzać ;P Ja już w życiu zaliczyłam upadki z konia, więc uważam, że teraz nie muszę ;)
OdpowiedzUsuńHa,ha, fajnie to jest napisane, że merdający ogon przewracał pół psa ;-D już sobie wyobrażam, jak ten piesek się cieszył :-) I super, że ten rudy kocur akceptuje kociaka, wygląda na to, że tam jest naprawdę dobrze i zwierzęta są szczęśliwe.
OdpowiedzUsuńCzytam sobie tutaj: http://www.ait.com.pl/konie/rady_2.html
I jeszcze "maneż" i "ogłowie". Jak dobrze, że są Google ;-)
Czy Ty jeździsz z wędzidłem?
OdpowiedzUsuńMiriel - oczywiście :) Ja nie Glorfindel ;) by radzić sobie bez ogłowia, a i konie u nas ujeżdżone są w tej sposób, że część komunikatów od jeźdźca odbierają wędzidłem.
OdpowiedzUsuńAha, bo czytając tu i tam, doczytałam się strasznych rzeczy o tym wędzidle, i że ogłowie swoją drogą, może być, ale że wędzidło nie jest konieczne.
OdpowiedzUsuńMiriel - zależy jakie wędzidło. Munsztuk jest faktycznie wędzidłem, które potrafi zrobić krzywdę koniowi, ale tylko wytrawni jeźdźcy jeżdżą z munsztukiem, bo to trzeba umieć używać. Dostają go konie, które są trudne do opanowania, narowiste lub zbyt energiczne lub agresywne.
OdpowiedzUsuńW każdym razie nie miałam nigdy okazji jeździć na koniu, który byłby ułożony do prowadzenia bez wędzidła i nie spotkałam takiego.
miłego dnia :)